poniedziałek, 23 marca 2015

~Rozdział 1 "Imię"~

Rozdział 1
"Imię"

Płatki tysiąca drzew kwitnącej wiśni mej, 
Już prawie nie słyszę pięknego głosu Tej, 
Japonia, którą znam, przestaje istnieć bo, 
Gilotyna ta pragnie uciszyć ją.

  W niewielkim pokoju rozbrzmiewał delikatny kobiecy śpiew. Unosił się w powietrzu niczym ulotna woń kwiatów wiśni. Niewinny a jednocześnie bardzo kobiecy i zachrypnięty. Po pomieszczeniu porozżucane były ubrania. Kobiece kimono było nonszalancko rzucone w róg razem ze stertą innych ubrań. W pokoju unosił się duszący, słodkawo gorzki zapach. Był to zapach porządania i pragnienia. Pokój dokładnie pamiętał wydarzenia poprzedniej nocy. Słyszał krzyki, jęki, błagania o więcej. Widział obrazy tamtego wieczoru. Dwoje ludzi połączonych w jedno ciało. Czuł ich pragnienia, wszystkie uczucia które ich wypełniały, błogość, piękno współżycia i miłość fizyczną. Do miłosci mentalnej niestety dużo temu brakowało. W końcu ciężko wymagać od klienta żeby kochał kurtyzanę. One nie służą do kochania. Nie zostały do tego stwożone. Od trzeciego roku życia przygotowywane są do roli prostytutki. Od małego są wprowadzane w świat porządania i przyjemności fizycznej. Od małego uczone by do nikogo się nie przywiązywać, nikogo nie kochać i nikomu zbytnio nie ufać. Traktowane jak lalki albo zabawki, aby w przyszłości klient mógł się z nimi obchodzić jak tylko zapragnie. Nazywane imionami zwierząt i kwiatów, by za bardzo nie przywiązywały się do tego czyje imię wykrzyczy ich partner podczas wspólnie spędzonej nocy. Dzieci kształtowane na piękne lalki. Bez uczuć i własnego zdania. Maszyny, które tylko odczuwają pragnienie.

  Młoda szczupła kobieta siedziała na parapecie przy otwartym oknie. Do ust przykładała papierosa po czym wypuszczała nimi duży obłok dymu. Co jakiś czas spoglądała na leżącego na futonie pod ścianą umięśnionego mężczyznę. Wielkiego daymio Akihiro Hashimoto. Niezwykle przystojnego mężczyznę, którego porządała praktycznie każda kobieta w mieście. Mężczyznę prawego, trzymającego się zasad, twardego i odważnego. Wzór wszsytkich cnót. Jednak jak wszystko w tym mieście nie był on taki perfekcyjny. W końcu przecież zjawił się tutaj. W domu publicznym. W domu obłudy. Przyszedł się zabawić z kobietą, która co najwyżej mogła mu całować stopy. Kobietą niższej rangi. Według społeczeństwa brudną i nieczystą.

  Dziewczyna uważnie przyglądała się mężczyźnie. Patrzała na jego tatuaże, jego wyrzeźbione długim i męczącym treningiem ciało, długie czarne włosy, które teraz spływały falami po jego barkach, umięśniony kark, długie ciemne rzęsy. Cały czas zadawała sobie pytania. Co on tu robi? Dlaczego ten dom publiczny? Dlaczego dzisiaj? Po co? Przecież mógł mieć każdą. Wianuszek kobiet ustawiał się w kolejce do bycia jego nażyczoną. Każda panna z bogatego rodu marzyła żeby zostać żoną Akihiro. Więc czemu? Dlaczego wybrał akurat ją?

  Kobieta zbliżyła się do Hashimoto i usiadła na ziemi. Dłoń wczepiła w jego włosy i znów zaczęła śpiewać.

Głęboka ciemnść ta spowiła cały świat, 
I już nic nie słychać wszędzie cicho tak,
A nasz błękit nieba nikt nie pamięta go.

  Dziewczyna nuciła cicho, przeczesując przy tym włosy mężczyzny. Delikatnie przejechała dłonią po jego policzku. Jej serce powoli przyspieszało swój rytm. Nigdy wcześniej się tak nie czuła. Miała wrażenie, że wreszcie jest komuś potrzebna. Od małego byłą traktowana jak zabawka. Nie miała prawa do właśnych uczuć i własnego zdania. Tak naprawdę nie miała prawa do decydowania o własnym życiu. Wszystko było jej dyktowane z góry i nakazywane. Jej imię, jej osobowość i jej życie. Nigdy nie czuła się kochana. Urodziła się ze związku kurtyzany z jakimś przypadkowym klientem. Nie znała nawet imienia ojca. Matka kompletnie się nią nie przejmowała. Traktowała ją jak powietrze. Nigdy nie usłyszała od niej "kocham cię" czy "jesteś dla mnie najważniejsza na świecie". Dziewczynie tego brakowało. Chciałą być taka jak wszyscy. Móc się bawić, cieszyć, ale także płakać i smucić. Chciała mieć prawo do uczuć. Chciała kochać.

  Patrząc na Akihiro czuła się bezpiecznie. Zapominała o wszsytkim przez co przeszła. Nagle cały ból samotności, łzy rozpaczy, koszmary o wszystkich okropnościach jakie spotkały ją na drodze do zostania kurtyzaną znikały. Pozostawał tylko błogi spokój. Dziwne przyjemne uczucie w sercu. Uczucie ciepła, które promieniowało po całym ciele. Uczucie, którego nigdy nie czuła bo nie było jej to dane. Pierwszy raz w życiu poczuła co znaczy miłość. Jednak wiedziała, że to uczucie nie jest dla niej. Musiała się go jak najzybciej pozbyć. Kurtyzaną nie wolno czuć, a tym bardziej nie wolno się zakochiwać i przywiązywać. Taki jest ich zawód. One mają sprawiać przyjemność. Być jak zabawki. Krótka jednonocna przygoda o której następnego dnia się zapomina. Każdej nocy miały zamykać kolejny rozdział w swoim życiu. Dlatego nie mogą nic czuć. Żalu, strachu, samotości czy miłości...kompletnie nic. Bo uczucia są jak łańcuch, który przywiązuje ludzi do przeszłości. Nie są w stanie zostawić jej za sobą kiedy jeszcze jakaś niewielka cząstka łączy je z przeszłością. Im silniejsze uczucie tym jest trudniej pogodzić się ze stratą.

  Mężczyzna powoli otworzył oczy. Dziewczynie ukazały się jego stalowo szare tęczówki wyglądające na nią spod ciemnych, gęstych rzęs. Spojrzał na kobietę po czym bez słowa wstał i zaczął zbierać ubrania z podłogi. Kobieta także wstała i pomogła Akihiro się ubrać. W końcu było to jednym z jej zadań. Nie tylko zaspokoić go fizycznie, ale także umilić czas rozmową, grą na instrumencie czy wyręczyć go we wszystkich pracach kiedy przebywa w domu publicznym. Mężczyzna skierował się do wyjścia. Już miał przekroczyć próg kiedy odwrócił się i gestem dłoni przywołał dziewczynę do siebie. Podeszła do niego i spojrzała mu prosto w oczy.

-Panie dziękuję Ci za ten wieczór.- Powiedziała tak jak zwykła się była żegnać ze swoimi klientami.
-Żegnaj Haruko.- Odpowiedział Akihiro i wyszedł z pomieszczenia.

  Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w rozsunięte drzwi w których jeszcze chwilę temu stał Hashimoto. Wyraźnie słyszała głośny dźwięk swojego bijącego serca.

 To był pierwszy raz kiedy ktoś zwrócił się do niej po imieniu.

sobota, 21 marca 2015

1.Prolog

Prolog

  Kyoto, najpiękniejsze miasto Japonii. Najcudowniejsze pod każdym względem. Ociekające złotem, tradycją, kulturą. Pełne ludzi wytwornych, ważnych rodów, gejsz, daymio i samurajów. Miasto tworzące historię. Osnute otoczką cudowności i perfekcji. Z zewnątrz niepozorne, niezwykłe i tajemnicze. Przyciągające ludzi. Marzenie biednych i raj dla bogaczy. Miasto wschodzącego słońca i kwitnącej wiśni. Z zewnątrz nieskazitelne, jednak wewnątrz tajemnicze. Nie wszystko było takie piękne. Nie wszystkie rzeczy były takie wspaniałe. Jak wszystko Kyoto posiadało też swoją ciemną stronę. Zepsutą do szpiku kości. Obrzydliwą i przerażającą, z którą żaden obywatel nie chciał mieć do czynienia. Rzeczywistość pełną okrucieństwa i ludzkiej bezsilności. Rzeczywistość w której promienie nadziei na lepsze jutro nigdy nie zaświecą.  Mimo, że oba te światy tak bardzo się od siebie różnią i wydają się być tak bardzo od siebie odległe to jednak wciąż stykają się ze sobą. Domy biedaków stoją koło domostw bogaczy. Burdele niczym nie różnią się od mieszkań przeciętnych ludzi. Kieszonkowcy spokojnie przechadzają się po ulicach. Wysoko postawieni urzędnicy korzystają z usług kurtyzan...wszystko miesza się ze sobą. Biały z czarnym. Dobro ze złem. Miłość z nienawiścią.

  W takim świecie przychodzi dorastać dzieciom. Część z nich żyje w świecie dobra. Od małego rodzice starają się oszczędzić im trosk i zmartwień. Nie wiedzą czym jest zło. Nie znają strachu, nienawiści, bólu, grozy, głodu, przerażenia... mają tylko miłość. Nigdy nie zaznają prawdziwego cierpienia.Nigdy nie poczują zbawiennej goryczy, którą daje samotność i która jest równie potrzebna co słodycz miłości. Nigdy nie poczują empatii do drugiego człowieka. 

  Część z nich żyje w świecie zła i ciemności. Rodzice nie uczą ich niczego. Zostawiają ich samych na pastwę losu. Kto by chciał zajmować się dzieckiem kiedy ledwo wiąże się koniec z końcem. Kto by chciał zajmować się przybłędą, sierotą czy bękartem. Dzieci te wychowuje strach i nienawiść. Nie znają miłości. Nikt nie nauczył ich kochać. Nikt nie dał im matczynego ciepła. Nigdy nikt ich nie przytulał, nigdy nie usłyszeli "kocham cię". Nigdy nie poczują miłości do drugiego człowieka.

  Są też dzieci, które rodzą się kochane jednak tej miłości w pewnym momencie zaczyna brakować. Miłość znika tak szybko jak się pojawiła. Znika równie szybko co bladoróżowe płatki wiśni. Jest piękna i urokliwa, lecz pozostawia po sobie gorzki smak tęsknoty i żalu. Dlaczego musiało się skończyć? Dlaczego zostałem sam? Dlaczego nie czuję już tego ciepła? Tysiące pytań, żadnych odpowiedzi. Oni tracą coś czego nigdy nie poczuli ci drudzy a pierwsi nigdy tego nie stracą. Oni odczuwają największy ból. Odczuwają ból utraty najcenniejszego z uczuć... miłości.

  Dzieci dorastają. Każde wychowane inaczej. Każde napełnione innymi wartościami i priorytetami. Wszystkie te dzieci kształtują świat. Zarówno świat piękna i miłości jak i świat obłudy, strachu i grzechu. Ręka boska umieszcza je w tych światach, które kształtują to jacy stają się jako dorośli. A dorośli kształtują światy w których przychodzi dorastać dzieciom. Światy, z których każdy jest pod jakimś względem okrutny. Każdy ma w sobie smak goryczy. Niektóre tuszują to słodyczą miłości, w innych czuć tą gorycz aż za mocno. 

  W tym świecie dobro i zło wciąż między sobą przenikają. Sprytnie się mieszają nie pozwalając na odróżnienie ich od siebie. Tworzą jeden szary i mętny kolor i każą go nazywać. Nigdy nie wiadomo jak człowiek nazwie otaczający go świat. Dobry czy zły? Pełen miłości czy nienawiści? Biały czy czarny? Świat tak naprawdę nie jest ani taki ani taki. Jest szary, mętny, bez wyrazu. Tylko człowiek może decydować o tym jak go postrzega. Tylko on może dostrzec w nim dobro i zło. Tylko on z tej bezsensownej mieszanki barw i znaczeń jest w stanie wyciągnąć to co dla niego najważniejsze i decydować o tym jakie będzie jego życie. Co będzie dla niego ważne. Miłość, pieniądze, nienawiść, rodzina, przyjaciele, honor, ojczyzna, spokój, wojna, przyjemność... tylko on wybiera swój sens życia. Niezależnie od otoczenia w jakim żyje, niezależnie od tego jaką ilością dobra czy zła go obdarzono. Niezależnie jak okrutne czy jak piękne było jego życie. Tylko on jest w stanie wybrać. Dobro czy zło? Miłość czy nienawiść? Biel... czy czerń?

*

  Cisza. Cisza przerywana jedynie dźwiękiem spadających z nieba ciężkich kropel deszczu tworzących ścianę przed oczami żołnierzy. Ciemne chmury całkowicie zasłaniały słońce. Niebo zdawało się płakać. Opłakiwało zmarłych i stracone nadzieje na wygraną wojnę. Ze znikającymi promieniami słonecznymi znikały ostatnie promienie wiary walczących. Byli skończeni. Wojska zostały zdziesiątkowane, kończył się prowiant i zapasy wody, szeregi męczyła epidemia. Ludzie padali jak muchy. Już dawno minęły czasy świetności cesarza. Ludzie przestali mu ufać. Tracił poparcie i władza powoli się od niego oddalała. Mimo świetnego wojska i niezwykle inteligentnych podwładnych, nie radził sobie z sytuacją w kraju. Nie radził sobie z ciągłymi buntami ludności przeciwko jego panowaniu, nie radził sobie z kryzysem, z głodem i ubóstwem niższych warstw społecznych. Nie radził sobie z państwem. Już od bardzo długiego czasu nie wygrał żadnej wojny. Nie był w stanie poprowiadzić żołnierzy do zwycięstwa. Oni także przestali wierzyć w szansę na szczęśliwy koniec. Całe państwo przestawało w nią wierzyć. I mieli całkowitą rację. Stary cesarz to stary cesarz. Nie ma już tyle sił co kiedyś. Nie jest w stanie panować nad rozwijającym się państwem. Nie jest w stanie ochronić go przed upadkiem. 

  Niebo wciąż roniło łzy. Płakało nad losem żołnierzy. Większość z nich miała nie dożyć jutra. Zmasakrowane ciała wyniszczone wojną, głodem i chorobami ledwo trzymały się na nogach starając się dotrzymać tępa marszu. Wielu z nich padało po drodze, a ich towarzysze nie mieli nawet siły ich podnieść. Bali się, że za chwilę sami stracą siły i wylądują na ziemi razem z resztą wykończonych trudem walki. Ci ludzie umierali w bezsensownej wojnie. Wojnie, która i tak nie miała nawet cienia szans na wygraną. Umierali zostawiając swoje rodziny na pastwę losu. Gdzieś tam czekały żony, matki i dzieci modlące się o ich powrót, który nigdy miał nie nastąpić. 

  To była wojna straconych nadziei. Wojna tysiąca łez niewinnych ludzi. Przelanych w strachu, tęsknocie za zmarłymi, rozpaczy, wściekłości i bezsilności. Nie mogli zrobić nic wobec miażdżącej siły wojny. Musieli walczyć dla zasady.

  Cedrowy wóz posuwał się powoli ciągnięty przez cztery czarne konie. Ze środka dobiegały śmiechy. Śmiechy, które rozbrzmiewały obrzydliwym echem wśród ciszy panującej dookoła. Były to śmiechy radości. Odrażające śmiechy zadowolenia i szczęścia wśród krzyków ludzkiego cierpienia. Mimo, że dookoła było cicho to wciąż było słychać jak cały świat krzyczy z ogromnego bólu i rozpaczy patrząc na wszechogarniającą wojnę. W tej strasznej ciszy rozbrzmiewały śmiechy głównodowodzących wojsk cesarskich. Zamknięci w wozie w ogóle nie zwracali uwagi na to co się dzieje na zewnątrz. Na padających ludzi, na potoki krwi płynące rowami, na czaszki małych dzieci, które były rozdeptywane przez końskie kopyta. Byli całkowicie odcięci od zła. Głusi na wołania ludzi. Skupieni tylko na sobie, z klapkami nałożonymi na oczy patrzyli tylko na swoje potrzeby. Ludzie dookoła umierali. Wioski płonęły, a miasta stały opustoszałe. Stosy ciał zdobiły każdy zakręt polnej drogi. Ich to nie obchodziło. Byleby oni dotarli bezpiecznie do stolicy. Reszta świata się nie liczy. Reszta świata nie istnieje. 

  Wojska powoli podjeżdżały pod główną bramę. To tutaj żołnierze mieli wreszcie zaznać upragnionego ukojenia. Mimo, że nie wiedzieli czy ich domy stoją jeszcze na miejscu, czy ich rodziny nie zostały zabite przez miejskie straże, czy ich żony i córki nie zostały zgwałcone, to czuli swego rodzaju ulgę i ukojenie. Każdy z nich czuł to samo. Radość i wściekłość. Radość z tego, że przeżyli i wracają.

  Jednak była też złość. Gdyby nie wojna, nie musieliby zostawiać swoich rodzin. Gdyby nie władze, nie byłoby wojny. Gdyby nie bogacze, nikt by nie cierpiał. 

  Bunt wisiał w powietrzu. Z każdym dniem dało się odczuć coraz większe napięcie. Starcie dobra ze złem było bliskie. 

  Wielu ludzi żyło z dala od wojny. Nie chcieli o niej myśleć. Póki nie ogarniała ich życia nie chcieli mieć z nią nic wspólnego i wiedli spokojne życie. 

Obok obrzydliwych śmiechów i krzyków rozpaczy w mieście rozbrzmiewały także inne dźwięki. Płacz nowo narodzonych dzieci, gwar ulic handlowych, piski radości bawiących się dzieciaków. Znów ścierały się ze sobą różne rzeczywistości. Było tak od zawsze, jest tak teraz i zawsze będzie. Będą ludzie szczęśliwi, okrutni, cierpiący... tego nie zmieni nic. Jednak nadal będą ludzie, którzy nie przejdą obojętnie wobec ludzkiego cierpienia i niesprawiedliwości. Ludzie, którzy będą gotowi do działania. Którzy przejmą inicjatywę i rozpoczną walkę.